piątek, 15 września 2017

O tym, jak pudel został zmutowanym chartem, czyli opowieść o psiej goliźnie, czyli kolejny odcinek "okiem pudla".

Jak to mówią, każde utrapienie zawsze ma swój koniec... Ze mną też tak było. Otóż pewnego dnia wybrałem się z moim państwem na spacer. Celem były jeżyny, które porastają okoliczne łąki, a raczej to, co z łąk pozostało, czyli wielkie nieużytki. Pańcia załamuje ręce widząc, jak niszczeją dawne ziemie uprawne. Ja specjalnie nie narzekam, chociaż wielkie jeżynowiska są dla moich włosów prawdziwym utrapieniem. Tamtego dnia poprzyczepiało się do mojej grzywy tyle kolczastych gałązek, że postanowiłem znaleźć jakąś okazję , żeby pozbyć się problemu. Szukałem czegoś typu dużej szczoty, która pomoże mi rozczesać kołtuny z bolesną atrakcją. I nagle... poczułem... najpiękniejszą woń, którą mój pudli nos mógł sobie wymarzyć – ptasie zwłoki. Pobiegłem czym prędzej w kierunku boskiego aromatu. Po kilkuminutowych poszukiwaniach znalazłem – maziste, lekko zielonkawe, z pojedynczymi piórkami sterczącymi tu i ówdzie. Zdmuchnąłem muchy i kilka chrabąszczy koczujących na zwłokach i padłem z szerokim psim uśmiechem prosto w pachnącą rozkosz. Nie muszę wam chyba mówić, co wtedy czułem. Wyginałem moje morelowe ciało we wszystkie strony, skupiając się szczególnie na najbardziej owłosionych okolicach. Ale niestety – w pewnym momencie usłyszałem wołanie mojej pańci, która postanowiła wrócić do domu. Pobiegłem radośnie, żeby podzielić się moim szczęściem z ludzką rodziną. Niestety – spotkała mnie wielka przykrość. Moja bezbrzeżna radość zderzyła się z murem obojętności, a nawet więcej – wyraźnej niechęci. A najgorsze miało dopiero nastąpić – zakaz przebywania w pobliżu ludzkich nosów przez cały tydzień. Rzekomo w celu wywietrzenia. Żadnego przytulanie, buziaczków, ani jednego miłego słowa! Moje serce krwawiło. Jak dla nich bym wszystko, a oni? Zimna niechęć... Miska z jedzeniem na tarasie, wykrzywiona twarz i te raniące słowa: „idź sobie, bo śmierdzisz...”
Tylko raz moje pudle serce zadygotało z radości, jak zostałem zabrany na całodzienną wyprawę z mapami, czyli na I Strzelecki Marsz na Orientację. Pilnowałem moich dużych i małych strzelców, ostrzegałem przez dzikami, które mogły czaić się w krzakach, naganiałem sarny. Mojej pańci w trakcie marszu tylko trochę spojrzenie złagodniało i nawet rzuciła miłe słowo, ale jak tylko chciałem jej z radości wskoczyć na ręce, to znowu wróciła ta sama niechęć.

Jednak żaden smutek nie może trwać wiecznie. Pewnego dnia usłyszałem zbawienne: „musimy coś z tym zrobić, bo nie możesz być przez całe wieki wygnańcem”. I pańcia wzięła do ręki niezbyt lubianą przeze mnie golarkę i pozbawiła moje ciało boskiego aromatu – razem z włosami. Jak zobaczyłem się w lustrze, to poczułem wstyd, który przebił nawet uczucie, które ogarnęło mnie po zgoleniu pomponów. Ze szklanej tafli patrzył na mnie pies goły! Nie goła pupa, czy łapy, ale golas jak Wenus, która wynurzyła się z morskiej piany! Gołe uszy, goła szyja, tylko nad ogonem pańcia się ulitowała i na samym koniuszku zostawiła mały pędzelek... Dobrze, że mogłem ukryć się w domu przed oczami gapiów... Przez kilka dni odwracałem wzrok, jak tylko ktoś z rodziny na mnie patrzył. A potem poszedłem na jeden spacer, drugi, trzeci... Kury początkowo trochę się ze mnie śmiały, a perliczki wołały „psiakrew!” jak najęte, ale w końcu wstyd minął. Teraz trudno mi uwierzyć, że nosiłem na sobie taka ilość futra. Nareszcie ze spacerów nie przyciągam kilogramów gałęzi, liści i żyjątek. Udaję zmutowanego charta, bo przecież w takim golasie nikt nie dopatrzy się utytułowanego pudla, championa Polski ;)  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz